W wieku lat 15 spędziłam trzy
tygodnie na obozie językowym w Dublinie. Międzynarodowe towarzystwo, trochę
nauki, trochę zwiedzania – taki Erasmus dla gimnazjalistów można by rzec. Byłam
wtedy ciut za młoda, by teraz wspominać atmosferę zadymionych pubów, czy smak
schłodzonego Guinnessa. Ile więc zapamiętałam z Zielonej Wyspy? Szczerze
mówiąc, nie za wiele. Po pierwsze, przywiozłam stamtąd nieznane jeszcze wówczas
w Polsce pięciopalczaste skarpetki. Tak, w Dublinie sporo było takich
śmiesznych i oryginalnych sklepików. W moim znalezionym między książkami
pamiętniku wyczytałam natomiast tyle, że w Irlandii było zimno i że często
padało.
Po krótkiej chwili zastanowienia przypomniałam sobie nazwę tamtej kawiarni
i odszukałam ją na mapie. Jeśli więc będziecie kiedyś w Dublinie i nagle
spadnie Wam poziom cukru we krwi, koniecznie zapytajcie o Insomnię (obecnie cała sieć kawiarni). Jak
dla mnie sukces ich carrot cake’a tkwi w recepturze kremu: jest on mniej
twarożkowy, a bardziej słodki, czyli taki, jaki lubię. Taki był przynajmniej te
10 lat temu. Przy okazji radzę spróbować Hot Angel, czyli gorącą białą
czekoladę, również wyśmienitą. Nie jest to najpowszechniejszy napój, więc tym
bardziej ze świecą szukać takiej porządnie przyrządzonej… Może i dobrze, że tam
padało, bo w upał nikt nie miałby ochoty na taką dawkę cukru.
Wypróbowałam kilka przepisów na carrot cake i po najlepszy odsyłam do Moich Wypieków. Sprawdza się on również do babeczek.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz